25 marca 2024 r.

„Zawsze starałem się być niezależny” – Krzysztof Skórczewski

Profesor Krzysztof Skórczewski – artysta, grafik, autor wielu wystaw w Polsce i na świecie.
Jego miedzioryty fascynują dbałością o detal, wrażeniem przestrzeni i rysunkowością.

W jednym z wywiadów  powiedział Pan: „Gdzieś tam we mnie było przekonanie, że będę grafikiem”. Co takiego fascynowało Pana w tej dziedzinie najbardziej?

Krzysztof Skórczewski: Już jako dziecko bardzo lubiłem rysować, co wcale nie znaczyło, że coś z tego w przyszłości wyniknie. W liceum interesowałem się sztuką już na poważnie. Wtedy też zapadła decyzja, że chcę być studentem ASP. Pamiętam, że rysowałem cały czas, chodziłem na zajęcia przed egzaminem wstępnym na akademię. Egzamin zdałem tak, że nie miałem problemu z dostaniem się na uczelnię.

Były takie momenty w moim życiu, które pamiętam do dziś. Mój kuzyn starszy ode mnie o 10 lat zapytał mnie kiedyś, widząc mój rysunek, czy przerysowałem go z encyklopedii. Powiedziałem, że nie, na co odparł: „No to widocznie kiedyś będziesz artystą”, miałem wtedy ok 6 lat. Kilka lat później na ASP profesor, który obserwował to, co robię, stwierdził: „Pan to będzie grafikiem, bo widzę, jak pan rysuje”. I sprawdziło się.

Grafika była dla mnie atrakcyjna dlatego, że wynikała z rysunku, grafika niekoniecznie musi wynikać z rysunku, ale w moim przypadku tak właśnie było. Moją wielką pasją na studiach była litografia, czyli druk płaski – i to były moje pierwsze grafiki. Chęć bycia niezależnym spowodowała, że na dyplom zrobiłem grafiki w technice drzeworytu, ponieważ drzeworyt albo linoryt można było robić w domu. To był rok 1971.

Wtedy były moje pierwsze sukcesy graficzne i biennale grafiki, które mnie uhonorowało. Do 1976 roku próbowałem działać w druku wypukłym, ale nie miałem już w tej technice nic więcej do powiedzenia. Chodziło mi o to, aby można było zrobić coś jeszcze bardziej dokładnie, precyzyjnie i wtedy właśnie pojawił się Sztokholm i prof. Stenkvist, który dał mi płytkę miedziorytniczą.

Przygodę z miedziorytem zaczął pan w 1976 roku w Królewskiej Wyższej Szkole Artystycznej w Sztokholmie.

Krzysztof Skórczewski: Jak to zwykle bywa, życiem rządzi przypadek. Byłem na krótkiej emigracji w Szwecji. W tamtych czasach bardzo wiele osób zadawało sobie pytanie: wyjechać z Polski czy zostać. Grafika „Emigranci” została zainspirowana tymi dywagacjami.

W Sztokholmie nie przestałem rysować, chociaż rysunek już wtedy był dla mnie niewystarczający. Zgłosiłem się do Królewskiej Szkoły Artystycznej. Nie jako student, ale jako emigrant – z prośbą o możliwość korzystania z pracowni. Miałem polecenie z Polski od artystów, którzy znali się z prof. Stenkvistem, prowadzącym pracownię wklęsłodruku, i udało się. Warunek był taki, że będę musiał zajmować się technikami wykonywanymi w pracowni, czyli trawionym drukiem wklęsłym (to mogła być np. akwaforta). Nie miałem swojego mieszkania, mieszkałem w akademiku, więc grafiki trawionej nie mogłem wykonywać poza pracownią. Wymyśliłem, że uproszczę to wszystko i zajmę się suchą igłą, która jest bardzo prostą techniką. Bierze się kawałek metalu i na nim się po prostu rysuje. W Sztokholmie powstały moje pierwsze suche igły. Niestety ta technika jest nietrwała, po zrobieniu paru odbitek kreski, które się zadrapuje, a nie wycina, z powrotem się zakleszczają i to powoduje, że rysunek znika. Dlatego postanowiłem, że kupię swój pierwszy rylec. Pamiętam był taki niesamowity sklep metalowy, gdzie wszystko było, od narzędzi samochodowych poprzez hydrauliczne, były też narzędzia do wykonywania różnych rytów, takie jak rylce grawerskie i niegrawerskie, czyli rylce do grafiki artystycznej. Zawsze uważałem, że sens grafiki jest w tym, że ona jest powielana. Jedna, dwie odbitki mnie nie satysfakcjonowały, chciałem, żeby to była pełnowartościowa grafika, żeby funkcjonowała np. na 100 lub więcej odbitkach, bo wówczas siła tej grafiki będzie większa. 

Obrazek galerii sztuki

Magdalena i Krzysztof Skórczewscy, w pracowni artysty

Obrazek galerii sztuki

Krzysztof Skórczewski – „Wieczne miasto”, miedzioryt

Pamięta Pan taki moment, w którym pomyślał Pan, że to będzie miedzioryt i nic innego?

Krzysztof Skórczewski: Myśl była taka, że zawsze „coś” będzie, tzn. wszystko jedno, czy będę robił plakaty, czy okładki, czy ilustracje książkowe, robiłem też projekty neonów – wszystko, co wiązało się z projektowaniem graficznym. Wszystko jedno, czy zajmowałem się jakąś pracą zleconą, zawsze w tle robiłem coś, co sprawiało mi frajdę, i zawsze bazą był rysunek. Poza linorytem czy drzeworytem to miedzioryt jest rzeczą niesamowicie niewymagającą, jeżeli chodzi o pracownię, i można go robić wszędzie.

Czesław Słania, wybitny polski grawer, bardzo się cieszę, że miałem przyjemność go poznać, był właśnie takim klasycznym przykładem, woził ze sobą w kieszeni rylec i płytkę i robił znaczki wszędzie. W Ameryce Południowej, Watykanie czy Szwecji (głównie w Szwecji, bo tam mieszkał), to był wybitny Polak, który osiągnął międzynarodowy sukces jako grafik rytownik.

Czesław Słania powiedział mi kiedyś taki wielki komplement, że jakbym tylko zechciał, to mógłbym robić znaczki – ten komplement dał mi poczucie siły. Jednak nie poszedłem tą drogą. Grawer potrafi zrobić 10 kresek na 1 mm, mi to nie było potrzebne, jak mogę zrobić 2–3 kreski – i to już jest za dużo, bo sensem mojej grafiki jest to, aby było widać kreskę, żeby ona się nie zmieniała w plamy i aby było widać kierunek cięć.

 

Powiedział Pan, że miedzioryt to prostota techniki, ale z drugiej strony długi i mozolny proces. Co w tym procesie jest najtrudniejsze?

Krzysztof Skórczewski: Tak jak ze sztuką – w zasadzie wszystko jest trudne. Najpierw trzeba mieć pomysł. Aby go zrealizować, potrzebne są umiejętności i warsztat. Realizując jakąś ideę za pomocą perfekcyjnego warsztatu, można zrobić wszystko, co się chce, świat sztuki staje otworem. Realizuje się siebie, swoją wizję świata. Światopogląd jest jedną z najważniejszych rzeczy dla artysty, światopogląd w ogóle albo światopogląd artystyczny, ponieważ z tego wynika wszystko. Mając zainteresowania: literatura, muzyka czy sport – to wszystko można przełożyć na sztukę: malarstwo, grafikę, rzeźbę. 

Magdalena Skórczewska: Muszę dodać, co jest najtrudniejsze w pracy Krzysztofa – kiedy skończyć. Bo tu się wielokrotnie różnimy zdaniem, ja na przykład uważam, że praca jest skończona, a Krzysztof nie i robi dalej. Uważam, że to jest ważne w pracy – kiedy ją zakończyć.

Jaką liczbę odbitek można uzyskać z jednej matrycy?

Krzysztof Skórczewski: Kiedy zacząłem robić prace na płycie miedzianej, okazało się, że można robić z niej praktycznie nieskończoną liczbę odbitek, pomimo tego, że płyta się zaciera, zbija po iluś tysiącach odbitek, możemy obserwować to u starych mistrzów czasu renesansu. Kiedy płyta się wytarła, artyści korzystali z pomocy młodych ludzi, którzy uczyli się dopiero fachu, oni pogłębiali kreski i druk ruszał na nowo.

Pierwsze moje nakłady były do 50 egzemplarzy – to mi wystarczyło, aby moja grafika funkcjonowała na konkursach, wystawach zagranicznych. Dziś 100 odbitek dla mojej grafiki wystarcza, żeby grafika zapracowała na to, abym mógł robić następne prace. Moim marzeniem było, aby stworzony nakład sprzedać w całości, na początku to była utopia, teraz to się udaje – ale to przyszło z czasem. Wielu rzeczy trzeba się było nauczyć, wejść na rynek graficzny wtedy, kiedy ten rynek był, czyli już po PRL-u, to wtedy powstały komercyjne galerie.

Magdalena Skórczewska: Zwyczajowo ograniczamy odbitki do 100 sztuk. Bo takie mamy doświadczenie, że na przestrzeni założonego czasu tyle właśnie odbitek się sprzeda. Na przestrzeni czasu, czyli kilku lat.

 

Krzysztof Skórczewski: I tu właśnie moja żona ma więcej do powiedzenia niż ja. Trzeba powiedzieć, że grafika zawsze była zespołowa, pomijam tych ludzi, którzy zajmowali się administracją, przybijali zezwolenia na druk np. w Japonii. Natomiast był artysta, który rzucał pomysł, rysował, potem był ten, który przenosił to na płyty drewniane, potem ten, który wycinał, potem był drukarz, a potem ten, kto to sprzedawał. Jeżeli o mnie chodzi, to jest też zespołowa praca, bo moja żona jest specjalistą od  druku, dzięki niej mam więcej czasu, aby poświecić się pracy nad płytą miedzianą. Magda przejmuje płytę i drukuje, ma duży wpływ na to, co tutaj się dzieje. Ona ma więcej do powiedzenia w temacie ilości, jakości, np. to, że można obalić mit, jakoby pierwsze odbitki były najlepsze.

Magdalena Skórczewska: Wszystkim zależy, żeby mieć pierwszą, drugą, trzecią odbitkę. Miedzioryt jest bardzo trwałą techniką. W przypadku miedziorytu nie jest tak, że późniejsze odbitki są gorszej jakości.

Krzysztof Skórczewski: W przypadku miedziorytu podczas walcowania płyta się utwardza, zatem pierwsza odbitka i setna się nie różnią.

Jaki jest odbiór miedziorytu w świecie?

Krzysztof Skórczewski: Ta technika jest niszowa, ale jest postrzegana bardzo dobrze. Z tym że jeżeli chodzi o miedzioryt, to na świecie niewiele jest już miedziorytników. Można na palcach jednej ręki policzyć artystów, którzy się tym zajmują, mówię o artystach zawodowych.

A jak teraz wygląda sytuacja, jeśli chodzi o grafikę we Włoszech?

Krzysztof Skórczewski: Funkcjonuje tam grafika warsztatowa. Jest nawet konkurs im. Sciascia, w którym zostałem dwukrotnie wyróżniony, dotyczy grafiki warsztatowej, technik klasycznych, manualnych.

Pana prace są charakterystyczne też ze względu na tematykę. Czy może Pan opowiedzieć, skąd akurat takie treści?

Krzysztof Skórczewski: Oczywiście, każdy ma swój świat, ja mam też swój, czytam to, co lubię, słucham tej muzyki, którą lubię, i te grafiki powstają na skutek mojej wizji świata. To, co dostrzegam, widać w grafikach, przede wszystkim dostrzegam to, że co chwilę coś się wali, burzy, coś się niszczy, np. wczoraj w domu klamka wypadła z drzwi, więc ta destrukcja jest bez przerwy dostrzegalna. W moich pracach też mam sytuację, w której jedno się buduje, a drugie ulega destrukcji, taki jest świat.

Który moment w Pana karierze będzie dla pana szczególnie ważny?

Krzysztof Skórczewski: To ten mement na początku, te zbiegi okoliczności związane z wyjazdem do Szwecji. Nie wiem, czy zajmowałbym się miedziorytem, gdyby nie wyjazd tam. Przyjemne momenty związane z tym, że moja sztuka zdobywała nagrody, szczególnie nagroda im. Sciascia.

Która z Pana grafik jest najbardziej bliska sercu?

Krzysztof Skórczewski: Z 250 grafik trudno wybrać, ale są takie, które są szczególne, takie prace, które inspirują do następnych, za taką uważam „Imperium”, taką pracą jest też „Wieczne miasto”. Projekty, które sprawiały mi dużo trudności, ale udało się te trudności pokonać. 

Rozmowę przeprowadziły Karolina Gajdka i Agata Stopyra
Zdjęcia: Karolina Gajdka i Agata Stopyra

 

Kliknij, aby obejrzeć prace prof. Krzysztofa Skórczewskiego, które bank posiada w swoich zbiorach

Obrazek galerii sztuki

Krzysztof Skórczewski - „Małe imperium", miedzioryt

Obrazek galerii sztuki

Magdalena i Krzysztof Skórczewscy, w pracowni artysty